ParaglidingNa tej stronie znajdziecie moje pierwsze teksty o lataniu:), w tym ten, z którego jestem najbardziej dumnmy czyli "L-ka na Grappie". To był mój pierwszy tekst dotyczący latania... pierwszy i najbardziej chyba szczęśliwy, ponieważ ukazał się w Przeglądzie Lotniczym Aviation Revue (wydanie (51) 11/98), którego okładkę widać obok tego tekstu:). Pan Krzysztof Krawcewicz (redaktor naczelny PLAR'u) zrobił mi tym samym świetny prezent urodzinowy..., dziękuję...:). Zachęciło mnie to do dalszego opisywania swoich przygód czego efekty widać na mojej stronie:). L-ka na Grappie
O lataniu marzyłem od dziecka. O istnieniu paralotni dowiedziałem się 5 lat temu,
jednak dopiero w tym roku udało mi się urzeczywistnić marzenie o lataniu na nich.
Stało się to poniekąd dzięki PLAR, który po raz pierwszy wpadł mi w ręce w styczniu '97.
Dosłownie pochłonąłem ten numer i od razu stałem się wiernym czytelnikiem tego pisma - do dziś:).
Z lekturą kolejnych numerów PLAR moje marzenia o lataniu krystalizowały się, zresztą nie mogłem
myśleć o niczym innym. W końcu zapisałem się na kurs paralotniowy.
Mój pierwszy wzlot na glajcie był jak wielka eksplozja.
Przez tydzień chodziłem z głową w chmurach i nic innego do mnie nie docierało.
W każdy weekend jeździłem na okoliczne górki z moim instruktorem Grzegorzem Śmiesznym,
żeby opanować podstawy latania. Traktowałem to wszystko bardzo poważnie. Nigdy jednak nie
było czasu by wyjechać w góry i wykonać przepisowe 10 lotów wysokich...
Aż pewnego razu otrzymałem propozycje ukończenia kursu we Włoszech.
Zgodziłem się natychmiast i już po trzech dniach, w nocy wyjechaliśmy z Katowic.
W podróży nie mogłem zasnąć - przeżywałem swój pierwszy w życiu wysoki lot, który miałem wykonać
po dotarciu do celu.
U podnóża Grappy byliśmy około 18:00. Kiedy zobaczyłem masyw,
serce zaczęło mi bić mocniej z wrażenia. Zanim się obejrzałem, już byłem w samochodzie,
który wywiózł nas na startowisko położone 750m nad miejscem lądowania. Uspokoiłem
się słuchając ostatnich wskazówek Grzegorza. Po chwili byłem przygotowany do lotu. Nie
odczuwałem strachu, raczej byłem stremowany.
Start. Kiedy odszedłem z nad drzew - poczułem wielką wolność.
Rozluźniłem się całkowicie podziwiając wszystko z góry. Pierwszy raz byłem na takiej
wysokości (nigdy przedtem nie latałem żadnym statkiem powietrznym). Zlokalizowałem miejsce
lądowania. Po kilkunastu minutach myślałem już o podejściu do lądowania, które wkrótce wykonałem
prawidłowo. Te 14min. lotu było wspaniałym relaksem po 16 godz. jazdy. Nie zapomnę tego do końca życia.
Nazajutrz wykonałem 4 podobne loty, których średnia długotrwałość wynosiła 13min.
Były to loty ślizgowe, bo jako początkujący pilot nie mogłem latać w silnej termice.
Następnego dnia na pole kempingowe przybyło kilku Polaków - wśród nich nasz czołowy
zawodnik Wojtek Chyla, który okazał się bardzo miłym i fajnym człowiekiem. Po wjechaniu
na start tego dnia humor mnie opuścił. Podmuchy w twarz, które umożliwiały start, były tylko
chwilowe. Czekałem do ostatniej chwili. Opłaciło się. Dzięki pomocy Wojtka i jego kolegi udało
mi się wystartować. Ponieważ nie miałem wariometru, na strzępkach powstającej dopiero termiki
musiałem latać na wyczucie. W dwunastej minucie lotu byłem wciąż na poziomie startu - nie mogłem
uwierzyć własnym oczom. W szóstym wysokim locie utrzymałem się w powietrzu przez 27min. Tego
dnia wykonałem jeszcze 2 ślizgi.
"Gwóźdź programu" był jednak przede mną. Czwartego dnia nikt nie latał na Grappie,
bo wiało ze wschodu, pojechaliśmy zatem z Grzegorzem na Costalunge (deniwelacja 600m).
Okazało się że jest tam piękny żagielek - a więc szansa dla mnie. Przygotowałem się do lotu,
postawiłem skrzydło alpejką i po trzech krokach byłem w swoim żywiole. Grzegorz wystartował
kilka minut wcześniej i zdążył wspiąć się nad start. W pierwszej minucie lotu latałem bardzo
ostrożnie, aż trafiłem na dobre noszenie. Od tej chwili lot był sielanką. Przewyższenie, które
wykonałem, umożliwiło mi podziwianie tak pięknych widoków, że nie jestem w stanie ich opisać.
W powietrzu było około 15 paralotni. Kilkakrotnie byłem wyżej od pozostałych,
pozostałych była to - posługując się terminologią ś.p. Bogdana Kulki - prawdziwa paraorgia.
W drugiej godzinie lotu zdecydowałem się na lądowanie. Po 126min szaleństwa kręciło mi się w głowie.
To był lot życia. Dowiedziałem się, że byłem co najmniej 150m nad punktem startu. Nigdy nie
przypuszczałem, że już w 9tym wysokim locie uda mi się zdobyć Brązowego Orła, przekraczając
długotrwałość lotu 60min.
W masywie Monte Grappa wykonałem 12 lotów, w tym jeden z samego szczytu
(deniwelacja 1750m). Wylatałem łącznie 4h 40min. Bassano na zawsze pozostanie
dla mnie szczególnym miejscem, do którego będę powracał.
Na zakończenie chciałbym napisać, że warto marzyć. Bo marzenia się spełniają,
a rzeczywistość nawet przerasta oczekiwania. Sam tego doświadczyłem. Przy okazji
pozdrawiam brać paralotniową z okolic Tarnowskich Gór oraz Katowic i dziękuję Grzegorzowi
oraz Kasi za wspaniałe wakacje w Bassano.........:).
Skrzyczne - wspomnienia
Zastanawiam się teraz jak zacząć swoją opowiastkę... Było to dokładnie 26.05.2001.
Wiedziałem że to będzie szczególny dzień, pogoda na latanie zapowiadała się świetnie.
Jak zwykle zjadłem śniadanie wcześnie rano i wyruszyłem samochodem do Szczyrku. Jednak
latanie składa się także z wjazdu wyciągiem na górę i obserwowaniu tam warunków pogodowych
jakie obecnie panują. Czasami siedzi się na szczycie ponad godzinę i dłużej.
To jest jak rytuał. Następnie przygotowanie sprzętu, w końcu rozkładam "szmatę" na stoku,
chwila maksymalnego skupienia (start musi być idealny, nie ma miejsca na pomyłki, działają
wtedy tylko odruchy) i wreszcie prawdziwy odlot w "krainę fantazji". Tego dnia "odleciałem"
dosyć późno, mianowicie po czternastej. Od razu trafiłem w komin i w chwilę po wycentrowaniu go,
znalazłem się pół kilometra nad miejscem startu. Naprawdę prawdziwy odlot. Było cudownie, a podstawa
chmur na 2000m n.p.m. wciąż się podnosiła.
Lot był przepiękny, tym bardziej że nie byłem sam. Oprócz innych paralotniarzy latał także
jeden szybowiec, który przyleciał z Bielska Białej. Wyobraźcie sobie ten klimat. Pułap 1800m n.p.m.
a tu nagle w odległości 20m na tym samym poziomie przelatuje szybowiec. Słychać tylko świst jego
skrzydeł - prawdziwa muzyka dla uszu (zwłaszcza dla takich fanatyków wolnego latania jak ja). Był
tak blisko mnie, że gdybym znał tego pilota pewnie rozpoznał bym go po twarzy. Lot stawał się coraz
to ciekawszy, dużo nowych fajnych wrażeń. W końcu udało mi się osiągnąć poziom inwersji, doleciałem
do "sufitu" czyli tak wysoko że wyżej się już nie dało.
Inwersja to taki poziom w atmosferze, w którym temperatura wzrasta wraz z wysokością
zamiast spadać. Powoduje to hamowanie lub całkowite zatrzymanie prądów wstępujących.
Samo osiągnięcie tego poziomu to już piękny widok. Jest to taka ciemna linia na horyzoncie,
poniżej której widoczność nie jest najlepsza ponieważ do tej wysokości zalegają wszelkie
zanieczyszczenia powietrza, za to powyżej powietrze jest czyste jak łza (widoczność -czasami na
setki kilometrów ).
W chwilę po zrobieniu zdjęcia (ostatnia klatka filmu), wniosłem się jeszcze kilka metrów
i moim oczom ukazał się jak dotąd najpiękniejszy w życiu widok. Z całej tej otchłani "ciemności"
jaka panowała poniżej, wyłoniły się nagle w odległości ponad stu kilometrów, cudowne, ośnieżone
szczyty Tatr... Wychodziły one jakby z nikąd. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś podobnego.
Coś mi się zdaje że, żadne zdjęcie ani słowa nie są w stanie opisać tego co się wtedy działo,
to trzeba przeżyć. Takiej radości życia i zarazem szczęścia nie odczuwałem nigdy dotąd... Tatry
same w sobie są piękne, ale widziane z takiej perspektywy... przyjemnie powspominać.
Właśnie się zastanawiam jakich słów użyłby Adam Mickiewicz do opisania tego widoku.
Trwało to bardzo krótko, chwilę później kiedy trochę opadłem musiałem się pożegnać z Tatrami,
ale dla tych kilkudziesięciu sekund niesamowitego widoku warto było się poświęcić...Wierzcie mi,
dla tego warto żyć. Po kolejnych kilkunastu minutach postanowiłem odejść na północ w stronę
Szczyrku i zacząłem wytracanie wysokości, trzeba było w końcu przypomnieć sobie jak się ląduje.
Tym razem bez żadnych wygłupów - byłem na to zbyt zmęczony - grzecznie wytraciłem wysokość i wylądowałem.
Było już przed siedemnastą. Wtedy dotarło do mnie że od śniadania nic nie jadłem...
Nawet przed startem zapomniałem o jedzeniu, bardziej myślałem o głodzie latania...
Lot ten był dla mnie szczególny, również dla tego, że pobiłem w nim 3 rekordy życiowe. Mam nadzieję że tym opisem choć trochę przybliżyłem Wam to, co się odczuwa będąc w powietrzu, ale tego typu przeżyć jest o wiele więcej, a każdy lot jest inny...... |
---|